sobota, 28 kwietnia 2018

"Domek na drzewie" - K.K. Allen

 Dzisiaj będzie o książce, która może nie sprawiła, że wylałam morze łez, nie była też jakoś bardzo wyróżniająca się na tle innych romansów tego typu, ale miała w sobie jakąś magię, przez którą nie mogłam się od niej oderwać. Mimo swojej schematyczności, potrafiła mnie zaskoczyć, a bohaterów nie mogłam nie polubić. Mogę z czystym sumieniem polecić tę książkę każdemu, kto poszukuje lekkiej, przyjemnej lektury, z którą bardzo miło spędzi wieczór.
 Chloe Rivers poznała bliźniaków Rhodes, jak była małą dziewczynką. Chłopcy pomogli jej odzyskać pewność siebie i stawić czoła szkolnym dręczycielom, co ostatecznie doprowadziło do powstania silnej i nierozerwalnej przyjaźni między tą trójką. Niestety pewien tragiczny wieczór w dniu rozdania świadectw, zmienił ich życia na zawsze.
 Bracia, choć podobni z wyglądu, są zupełnie różni jeśli chodzi o charaktery. Gavin to spokojny, troskliwy i wrażliwy chłopak, podczas gdy Devon jest bardzo porywczy i kocha ryzyko. Chloe od zawsze zapatrzona była w Gavina, a on odwzajemniał jej uczucia, jednak żadne z nich nie potrafiło wykonać pierwszego kroku. Dziewczyna ostatecznie wchodzi w związek z Devonem, jednak nadal nie potrafi przestać myśleć o drugim z braci i wyprzeć wrażenia, że jest z niewłaściwym bliźniakiem. Pewnej nocy Devon się o wszystkim dowiaduje, co rozpoczyna serię tragicznych wydarzeń, po których Chloe zmuszona jest do opuszczenia rodzinnego miasta i przyjaciół.
 Cztery lata później, po skończeniu studiów dziewczyna wraca na wakacje, w celu sprzedania rodzinnego domu. Ścieżki jej i Gavina ponownie się krzyżują, a uczucia wracają natychmiast. Czy jednak nie jest już za późno? Czy ich miłość jest na tyle silna, by poradzić sobie z duchami przeszłości?

 Prawdą jest, że ta książka nie jest pozbawiona schematów i że zakończenie jest przewidywalne. Jednak to nie odbiera przyjemności z czytania, ponieważ mimo wszystko w książce są momenty, które mogą naprawdę zaskoczyć. Dodatkowo bohaterowie są bardzo realni. Łatwo można ich polubić, a nawet się z nimi utożsamić. Wydarzenia podzielone są na  teraźniejszość i przeszłość,a narratorami są na zmianę  Gavin i Chloe, co powoduje, że te postaci stają się dla nas jeszcze bardziej żywe i nie ma się uczucia niedosytu. Tak, jak pisałam na początku, ta książka wbrew moim wstępnym oczekiwaniom nie sprawiła, że potrzebowałam przerwać czytanie, w celu sięgnięcia po chusteczki, ale to nie znaczy, że nie przeżywałam w czasie jej czytania żadnych emocji. Nie raz poczułam uścisk w sercu, albo uśmiechnęłam się do dialogów między bohaterami. Na koniec dodam jeszcze, że bardzo podobał mi się motyw domku na drzewie, bo nadawał swojego rodzaju wyjątkowości i świeżości tej powieści.
Ocena: 7/10 gwiazdek.

piątek, 20 kwietnia 2018

"180 sekund" - Jessica Park

  Już na długo przed premierą słyszałam same zachwyty na temat tej książki. Po którejś z kolei pochlebnej recenzji usłyszanej na youtube, postanowiłam zamówić ją i zobaczyć na czym polega jej fenomen. Dodatkowo nie da się ukryć, że opis bardzo przypadł mi do gustu. Niestety szybko się okazało, że należę do mniejszości, której książka totalnie nie przypadła do gustu.
 Ale zacznijmy może od zarysu fabuły. Mamy Allison, introwertyczkę, która stara się unikać interakcji z ludźmi na ile to tylko możliwe. Dopuszcza do siebie jedynie swoją najlepszą i jedyną przyjaciółkę, z którą połączyła ją trudna przeszłość. Nie daje się do siebie zbliżyć nawet swojemu adopcyjnemu ojcu, Simonowi, który swoją drogą jest moją ulubioną postacią w tej powieści. Dziewczyna, po tym jak wiele razy została odrzucona przez kolejne adopcyjne rodziny, przestała wierzyć, że może na kimkolwiek polegać. Jest też Esben, gwiazda social mediów, zupełne przeciwieństwo Allison. Znany i uwielbiany przez wszystkich dookoła, chłopak o wielkim sercu, który nie przejdzie obojętnie obok żadnej osoby potrzebującej pomocy. Połączył ich jeden z eksperymentów społecznych, przeprowadzanych przez Esbena. Musieli patrzeć sobie w oczy przez 180 sekund bez odwracania wzroku, i te 180 sekund zmieniło ich życia o (o ironio!) 180 stopni oraz zburzyło mury Allison.

 Zacznijmy od tego, że ta książka i to co na jej kartach się dzieje jest totalnie nierealne, i to do punktu w którym jest to nie do przyjęcia nawet w literaturze dla młodzieży. Już nie chodzi mi nawet o miłość od pierwszego wejrzenia, bo na to jestem w stanie przymknąć oko. Esben jest tak przerysowany w tym swoim pomaganiu i postępowaniu, że naprawdę brakuje mu tylko peleryny. Przyznam, że na początku nawet podobały mi się te jego eksperymenty społeczne i to co robił za pomocą social mediów, ale w pewnym momencie autorka przesadziła i było tylko coraz bardziej absurdalnie. Dodajmy do tego, całkowicie dziecinne i niedojrzałe zachowanie i przemyślenia głównej bohaterki. Od połowy książki jedyna emocja jaka mi towarzyszyła przy jej czytaniu to zażenowanie. Trochę też smutek, ponieważ miałam naprawdę spore oczekiwania względem niej. Zwłaszcza, że poprzednia książka autorki - "To skomplikowane. Julie" bardzo mi się podobała. Jedyne co działa na korzyść tej powieści, i dzięki czemu nie dostała ode mnie 1 gwiazdki to całkiem fajny humor i oczywiście Simon.
Niestety nie mogę polecić "180 sekund", a oceniłam je na 4/10 gwiazdek.

czwartek, 1 lutego 2018

"Przebudzenie Olivii" - Elizabeth O'Roark

  Czytając tą książkę, już od pierwszych stron byłam pewna, że trafi ona na listę moich ulubionych. Nie pomyliłam się. Przede wszystkim bohaterów nie da się nie pokochać, i nie chodzi mi jedynie o główne postaci (ale o tym za chwilę). Do tego fabuła tej powieści naprawdę odróżnia ją od innych z gatunku, bo osobiście czytam mnóstwo książek new adult i nigdy dotąd nie spotkałam się z podobnym wątkiem. Spodziewałam się lekkiej książki,z którą miło spędzę czas, a następnie szybko o niej zapomnę, jednak bardzo się pomyliłam.Od przeczytania jej minął już ponad miesiąc, a ja nadal czasami o niej myślę i coś czuję, że to nie było moje ostatnie spotkanie z tą powieścią.

 Olivia Finnegan to zadziorna, piękna dziewczyna, która doskonale zdaje sobie sprawę ze swojej aparycji, więc nie ma tu mowy o cichej, szarej myszce, co jest ogromnym plusem bo myślę, że większość ma już dość tego oklepanego motywu, po którego nadal wiele autorek tego typu powieści sięga. Olivia cierpi na pewną przypadłość, która spowodowana jest traumą jaką przeżyła w dzieciństwie. O tym jaka to przypadłość, dowiadujemy się już na samym początku książki, ale nie chcę tego zdradzać bo mimo wszystko uważam, że odkrywanie tego samemu jest o wiele fajniejsze. Jednak to, co przydarzyło się dziewczynie jest tajemnicą do samego końca, i ja osobiście aż do  rozwiązania nie mogłam się tego domyślić mimo tego że miałam kilka typów. 
  Will Langstorm to młody trener, który pracuje w szkole, by móc utrzymać ranczo zostawione mu w spadku przez ojca, oraz opłacić studia brata. Nie jest to jego praca marzeń, ale nie może sobie pozwolić na nic innego. Ostatnią rzeczą jaka jest mu w tej chwili potrzebna to Olivia i jej problemy. Jednak odkąd trafia ona do jego drużyny lekkoatletyczniej nie potrafią trzymać się od siebie z daleka. Nie zrozumcie mnie źle, to zdecydowanie nie jest miłość od pierwszego wejrzenia, to co ich łączy na początku bardziej przypomina nienawiść. Przez co powieść nie jest mdła i jeszcze fajniej się ją czyta.

  Na sam koniec chciałabym tylko wspomnieć, że ogromne miejsce w moim sercu poza głównymi bohaterami  zajęła też rodzina Willa. Jego matka, jest cudowna i myślę, że każdy z nas chciałby mieć taką kobietę w rodzinie, a w Brandonie (bracie Willa) zakochałam się od pierwszego momentu jak tylko pojawił się na kartach tej książki i baaaaardzo bym chciała, żeby autorka poświęciła mu oddzielną powieść, przy okazji moglibyśmy znowu spotkać Willa i Olivię :) 
  Podsumowując, jest to naprawdę świetna pozycja, i nie dajcie się zwieść okładce, to nie jest lekka pozycja o której za chwilę zapomnicie. Trzyma nas w napięciu do ostatniej strony a język jakim jest napisana tylko dodaje jej uroku. Jak będziecie chcieli ją czytać lepiej nie planujcie nic innego tego dnia, bo naprawdę nie da się jej odłożyć!
Oceniłam ją na 9/10.

piątek, 5 stycznia 2018

"Consolation Duet" - Corinne Michaels

 Dzisiaj będzie o dylogii "Consolation Duet" od Corinne Michaels, na którą składa się "Consolation" i "Conviction". Mam co do tej serii mieszane uczucia, ponieważ pierwsza część podobała mi się bardzo, natomiast przy drugiej muszę przyznać, że trochę się nudziłam.

 W pierwszym tomie poznajemy Natalie, która na samym początku powieści dowiaduje się o śmierci swojego męża, żołnierza, który zginął podczas misji. To miała być ostatnia wyprawa, ostatnie rozstanie. Cały świat kobiety rozpada się na kawałeczki, lecz ta nie może się załamać, ponieważ jest w ciąży i zaraz urodzi jej się córeczka, na którą tak bardzo z ukochanym czekali.
  Mamy też Liama, najlepszego przyjaciela Aarona, który stara się pomagać Natalie jak tylko może, ponieważ w pewien sposób czuje się do tego zobowiązany, gdyż obiecał to jej mężowi. W pewnym momencie między nimi pojawia się chemia. Jednak oboje bardzo cierpią po stracie Aarona,czują, że ta miłość to zakazany owoc i starają się walczyć z uczuciem. Książka opowiada o żałobie, tęsknocie i próbie ruszenia do przodu mimo złamanego serca.


 Najlepsze tutaj  są plot twisty, których chyba nikt nie jest w stanie przewidzieć, a koniec książki zwalił mnie z nóg i sprawił, że musiałam natychmiast sięgnąć po kontynuację. No i tutaj niestety moje zachwyty się kończą, bo ile jestem oczarowana pierwszą częścią, to druga  mnie rozczarowała.Nie mogę tu nic napisać o jej fabule, żeby nie zaspoilerować zakończenia "Consolation". Powiem jedynie, że przez większość "Conviction" się nudziłam, a fabuła była bardzo przewidywalna i nie mieliśmy tu do czynienia już z żadnym plot twistem. Może nie zawiodłabym się, aż tak bardzo gdyby nie to, że pierwszy tom był taki świetny i poprzeczka była naprawdę wysoko. Mimo wszystko jednak cieszę się, że po nią sięgnęłam i mogłam poznać zakończenie tej historii.
"Consolation"oceniłam na 8/10, a "Conviction" na 6/10.

piątek, 17 listopada 2017

"Listy do utraconej" - Brigid Kemmerer

  Po tych wszystkich zachwytach i wysokich ocenach musiałam sięgnąć po tę pozycję. Wszystkie ochy i achy okazały się uzasadnione, gdyż od pierwszych stron fabuła nas porywa i nie jesteśmy w stanie odłożyć książki na półkę.
  Juliet straciła matkę w wypadku i bardzo za nią tęskni. Często odwiedza jej grób i zostawia na nim listy, które mają nigdy nie zostać przeczytane. Matka głównej bohaterki była fotoreporterką wojenną, a jej córka odziedziczyła po niej ogromny talent, jednak robienie zdjęć, które kiedyś przynosiło Juliet tyle radości teraz ją przeraża.
  Pewnego dnia podczas odrabiania obowiązkowych prac społecznych Declan znajduje list i postanawia na niego odpisać. Gdy dziewczyna to zauważa, początkowo jest wściekła,za naruszenie prywatności, lecz między nastolatkami szybko nawiązuje się nić porozumienia i zaczynają wymieniać się listami. Pomimo tego, że nie znają swoich tożsamości, czują się wreszcie przez kogoś zrozumiani i trochę mniej samotni. Historia Declana nie jest dla nas od początku jasna, poznajemy ją z biegiem fabuły. Wiemy jedynie, że życie nie rozpieszczało, żadnego z naszych bohaterów.

  Książka nie raz zaskakuje nas zwrotem akcji i z niecierpliwością czekamy na wyjaśnienie wszystkich spraw. Plusem jest też, to że powieść nie kręci się tylko wokół wątku romantycznego, a bardziej jest to historia o stracie,bólu i radzeniu sobie z poczuciem winy. Bardzo polubiłam Juliet i Declana, jednak najbardziej przypadł mi do gustu przyjaciel chłopaka, Rev. Jestem bardzo ciekawa jego historii, której w sumie do końca nie poznajemy. Chciałabym, żeby autorka stworzyła dla niego oddzielną książkę.
  Styl pisania Brigid jest bardzo przyjemny i sprawia, że powieść czyta się bardzo szybko, a motyw z pisaniem listów i maili bardzo przypadł mi do gustu.
Książkę oceniłam na 9/10.

"It ends with us" - Colleen Hoover

  Colleen Hoover to jedna z moich ulubionych autorek, jak tylko wychodzi jakaś jej nowa książka, sięgam po nią w ciemno i mam pewność, że mi się spodoba. W tym przypadku nie było inaczej, a nawet z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że to moja ulubiona powieść tej autorki.
  Lily Bloom siedząc na balustradzie jednego z Bostońskich wieżowców i rozmyślając o śmierci oraz wygłoszonej dwanaście godzin wcześniej dość niestandardowej mowie pogrzebowej, niespodziewanie poznaje lekarza Ryle'a Kincaida. Rodzi się między nimi wielkie uczucie, a przy okazji Lily udaję się otworzyć wymarzoną kwiaciarnię. Kobiecie wydaje się, że jej życie nie może być już lepsze. Jednak sielanka nie trwa długo.
  Równocześnie poprzez stare wpisy w pamiętniku Lily poznajemy Atlasa Corrigana, jej przyjaciela z czasów,gdy była nastolatką i poznajemy ich historię, która swoją drogą była moją ulubioną częścią tej książki. 
                                                                             
  Nie mogę za wiele napisać, żeby nie zaspoilerować. Powiem jedynie, że nie jest to płytka powieść, kręcąca się w okół trójkąta miłosnego. Wywołała we mnie wiele emocji i naprawdę śmiałam się i płakałam razem z bohaterami. Lily jest świetną postacią i bardzo ją polubiłam, co jest ogromnym plusem, bo ostatnio w większości czytanych przeze mnie książek występują irytujące główne bohaterki. Ryle i Atlas również są bardzo dobrze wykreowani i nie pozostawiają nas obojętnymi. Nawet poboczne postaci jak matka Lily czy siostra Ryle'a i jej mąż wzbudzają w nas sympatię i nie sposób się z nimi nie zżyć. W fabule jest kilka plot twistów, które całkowicie zmieniają nam pogląd na książkę i pewnych bohaterów. Emocje towarzyszyły mi od samego początku, a właściwie od chwytającej za serce dedykacji na początku książki i nie opuściły mnie aż do przypisu od autorki, w którym dowiadujemy się, że książka jest inspirowana prawdziwymi wydarzeniami z życia Colleen i jej matki, co sprawia, że historia jeszcze bardziej do nas trafia. 

  Polecam tę pozycję wszystkim, nie tylko fanom autorki, ale każdemu kto lubi przeżywać silne emocje podczas czytania.
Książkę oceniłam na 10/10, a to wiele mówi ;)


czwartek, 19 października 2017

"Bad Mommy. Zła mama" - Tarryn Fisher

 Tę książkę czytałam już jakiś czas temu, ale bardzo mi się podobała, więc postanowiłam się z wami podzielić moimi wrażeniami. Tarryn Fisher stworzyła tu naprawdę  świetnych, intrygujących i skomplikowanych bohaterów oraz pełną plot twistów historię od której nie da się oderwać.
 Jolene i Darius Avery są szczęśliwym małżeństwem wychowującym kilkuletnią córeczkę Mercy. Pewnego dnia do domu obok wprowadza się tajemnicza Fig. Nowa sąsiadka szybko zaprzyjaźnia się z małżeństwem, a zwłaszcza z Jolene. Z czasem jednak ta relacja staje się coraz bardziej toksyczna, Fig gromadzi w domu rzeczy identyczne jak u przyjaciółki, ponadto na instagramie wstawia takie same zdjęcia, a jej ogromne zainteresowanie Dariusem i Mercy jest co najmniej podejrzane. O co tak naprawdę jej chodzi? Czy może, o kogo jej naprawdę chodzi?

 Książka jest podzielona na trzy części, każda z punktu widzenia innego bohatera. Możemy dzięki temu zajrzeć do ich głów i zobaczyć świat oczami każdego z nich. Nie chcę tu za dużo napisać, żeby nie spoilerować, ale każda część niesie za sobą niespodziankę i sprawia, że zaczynamy wątpić czy komukolwiek można ufać. Moje odczucia co do bohaterów zmieniały się co chwilę i w pewnym momencie byłam całkowicie zdezorientowana. To wszystko jest oczywiście na plus, bo uwielbiam książki które mnie zaskakują,a tutaj nie brakuje zwrotów akcji. Styl pisania autorki jest świetny i sprawia, że przez książkę się płynie, a odłożenie jej staje się niemożliwe. Nie sposób nie wspomnieć tu też o końcówce którą zaserwowała nam Tarryn. Kiedy myślałam, że wiem już  wszystko i że wszystko mam poukładane, nagle ostatni rozdział całkowicie zmienił mój pogląd na tą historię. Podsumowując, "Bad Mommy" to świetny thriller psychologiczny z idealnie dopracowanymi bohaterami. Przeczytanie tej książki zajęło mi dwa wieczory i były to bardzo przyjemnie spędzone wieczory.
Książkę oceniłam na 8/10.